Studzienka bywa groźna. Jazda na rowerze bez trzymanki też. Robienie zup jest ohydne. A zabawa w wyginięcie to chyba najgłupsza zabawa o jakiej słyszałem...
Wszystko miało miejsce, gdy miałem lat około 4. Razem z moimi dwiema starszymi siostrami i naszą kuzynką bawiliśmy się w puszczanie na oczku wodnym różnych pływających zabawek. Samo oczko wodne było wykonane z betonowego kręgu, jakim dawniej umacniało się studnie (około 1 m średnicy i 0,5 m głębokości), przez co nazywaliśmy je "studzienką". Pech chciał, że zabawki mojej siostry odpłynęły na drugą stronę (a "studzienki" nie dało się obejść), przez co nie mogła ich dosięgnąć i poprosiła mnie żebym jej pomógł. Ja ochoczo wyciągnąłem się nad wodą. I oczywiście, jak można się domyślić, wpadłem do środka. I to głową w dół. Do tego miejsca sięgam pamięcią. Natomiast cały dramat rozegrał się potem. Jak wcześniej wspomniałem oczko nazywaliśmy "studzienką" i moje siostry mając na względzie moje bezpieczeństwo widząc, że wpadłem do tej "studzienki" złapały mnie za nogi (przypominam, że byłem głową w dół) żebym nie wpadł (bo przecież studnie są głębokie) i się nie utopił.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą