Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Od wczoraj jestem lekarzem! Czyli o 6 latach nauki tej świadomej i nieświadomej

50 636  
276   105  
Po miesiącu ostatniej sesji, która zamieniła mnie w żywego trupa (i którą pragnę szybko wymazać z pamięci), udało mi się zasłużyć na uścisk ręki dziekana i od tejże podniosłej chwili mogę się tytułować lekarzem.

Co prawda tylko przez wakacje - bo potem na rok zostanę stażystą, czyli wersją student-pro ulepszoną o własną pieczątkę - zdolną do zrobienia całej papierkologii wszechświata. I oczywiście najważniejsza różnica - zaczynam zarabiać: po 6 latach z dość niewielką możliwością dorabiania, wreszcie własna najniższa krajowa co miesiąc na koncie! Trochę wstyd przyznać się przed niektórymi znajomymi, że „ta co się tyle uczyła” zarabia mniej, niż jakby bez wykształcenia poszła do maka, ale to Polska właśnie, nie jedyni dostajemy po dupie na start.

Gdy dostałam się na medycynę nie bardzo byłam świadoma, co mnie czeka. Nie jestem typem mola książkowego, nie przepadam za rywalizacją, kierowała mną chęć pomocy ludziom i wizja ciekawej pracy.

Już pierwsze tygodnie zweryfikowały moje wyobrażenia o tych studiach. Trzeba było się w parę dni nauczyć się pół książki, część kolegów zaczęła już w wakacje (!). I oczywiście długie godziny prosektorium: było tam strasznie, ale wbrew wyobrażeniom nie dlatego, że to ludzkie ciała, tylko dlatego że trzeba było wykonywać skomplikowane akrobacje, by cokolwiek zobaczyć w tłumie (wiadomo, że idealnym sposobem oszczędzania jest podwojenie ilości osób w grupach ćwiczeniowych). I te przyjemności wśród wszechobecnego zapachu formaliny, który czuło się potem wszędzie: w łóżku, przy obiedzie.

Nie było za bardzo czasu na jakieś głębsze refleksje/obrzydzenie - żeby nie wylecieć ze studiów na dzień dobry, brało się głęboki wdech i analizowało te wszystkie najdrobniejsze nerwy i naczynia. Z atlasem na kolanach, który robił się bardziej żółty z każdym dniem.

Już wtedy znajomi mówili mi, że coś musi być ze mną nie tak, skoro prawie mieszkaliśmy w tym prosektorium na pierwszym roku. Tłumaczyłam sobie ten brak przeżywania zmęczeniem, ale gdy parę lat później chodziliśmy na sekcje zwłok (już zdecydowanie mniej zmęczeni), nie ruszało mnie to ani trochę. Jakbym miała w głowie taki przełącznik „żywi - emocje”, „martwi - no, martwi”.

Mówi się, że lekarze są chłodni, że nie obchodzą ich pacjenci jako jednostki. Myślałam sobie, że przecież da się być lekarzem o empatii nie lekarza. A potem znowu rozmowy z ludźmi spoza środowiska uświadomiły mi, że jednak inaczej patrzę na szpital niż oni.

Mam w pamięci kilku takich pacjentów, których nie zapomnę do końca życia. Pan z końca korytarza na neurologii, który wyczekiwał operacji, żeby być na ślubie córki. Był tak sprawny, że właściwie zdrowy, ulubieniec studentów, bo świetnie współpracował i tryskał poczuciem humoru. Ale guz w jego głowie był wielki na pół ekranu. Cieszyłam się, że kończymy zajęcia zanim będzie miał tę operację, bo nie chciałam wiedzieć jaki będzie finał.
Mały Kuba, który bardzo lubił czytać bajki, szkła jego okularów były coraz grubsze, rodzice zabierali go na wakacje po całym świecie. Chcieli żeby zobaczył świat zanim choroba odbierze mu wzrok.
Mama Igora, który wiercił się w brzuchu - chodziła na USG tak często jak mogła, żeby popatrzeć na niego, zanim jego serduszko zatrzyma się po porodzie.

Oczywiście szpital to nie tylko łzy smutku: atmosfera radości po urodzeniu dziecka udziela się wszystkim, to niezwykłe patrzeć jak rodzice pierwszy raz trzymają na rękach swoje odchowane w inkubatorach wcześniaki.
Jest radość gdy uda się operacja, gdy można zjeść samodzielnie pierwszy raz po udarze, gdy przyjdzie odwiedzić tyle wyczekiwana rodzina...

Szpital to tysiące takich historii złych i dobrych, trudno zapamiętać je wszystkie, trudno przeżywać je wszystkie.

Uczenie się w szpitalu jest trudne. Studentów jest dużo, pacjenci bywają markotni (nie ma im się co dziwić, jeśli bada go 10 student tego dnia), czasem stawałam przed trudnym wyborem: nie męczyć pacjenta, czy się nie nauczyć?
Studenci w przeciwieństwie do lekarzy mają czas. Gdy idę zebrać wywiad z pacjentem staram się mu nie przerywać. Ale to też nie jest proste, bo gdy dochodzimy już do historii życia z lat sześćdziesiątych, a ja dalej mam na kartce zapisane imię i nazwisko, muszę przejść do konkretów. Umiecie przejść z gadatliwą staruszką do konkretów? Wiem już gdzie leży ten dom siostry żony jej wnuka gdzie spadła ze schodów, ale dalej nie wiem, czemu leży w szpitalu.

Myślicie że tylko pacjentom jest trudno dostać się do lekarza?

Był harmonogram zajęć, było nazwisko lekarza, który ma mieć nasze zajęcia. My już obeszliśmy pół szpitala, już trzecia pielęgniarka wrzeszczy że zagracamy korytarz, a lekarza jak nie było tak nie ma. Czasem można odpuścić sobie warowanie pod dyżurką, ale to trochę jak w urzędzie „bez pieczątki nie ma zaliczenia”.

Umiejętności praktyczne. Najlepiej opanowane jest rozmawianie i badanie pacjenta, bo to nic nie kosztuje. Jeśli chce się robić więcej, zwykle trzeba wpychać się drzwiami i oknami. Z jednej strony nic nie musisz, ale potem nagle jest z tego egzamin.
Polska jest sto lat za murzynami (nikogo nie obrażam, to fraza czasownikowa w użyciu w języku polskim) z umiejętnościami praktycznymi. Wiecie jak się ma szycie gąbki do ludzkiej skóry? Mniej więcej tak jak nauczanie medycyny w Polsce i na zachodzie.

U nas najlepszą receptą na wypełnienie dziur po wyjeżdżających lekarzach jest ściągnięcie lekarzy z Ukrainy lub dorobienie większej ilości studentów (wtedy do prosektorium należy wziąć lornetkę, a do szpitala przychodzić po pół grupy co drugi dzień).
Nie dajcie sobie wmówić, że to jest dobry pomysł. Przy ilości lekarzy, która jest zatrudniona na oddziałach już teraz nie ma kto zająć się studentami. Chyba że weźmiemy lekarzy z Ukrainy!

Gdy szłam na studia, straszyli że jak się wyleci, to zostaje tylko Ukraina, bo tam przyjmują wszystkich. Spotkałam kilku lekarzy z Ukrainy i to zdecydowanie nie byli głupi ludzie, ale oni wiedli dostatnie życie u siebie w kraju i w Polsce byli na chwilę. Ci co przyjadą, to będą młodzi ludzie tuż po studiach, a takich już nie ma gdzie kształcić, bo państwo nie ma pieniędzy.

Podsumowując:
- studia medyczne polecam - ale trzeba najpierw lubić ludzi
- jako młody lekarz proszę was nie wierzcie w wiadomości z TVP.
25

Oglądany: 50636x | Komentarzy: 105 | Okejek: 276 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

16.04

15.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało