Ach, nareszcie pierwszy powiew wiosny!
Przypomniała sobie o nas w zeszły weekend i pozwoliła, na chwilę,
doświadczyć uczucia niezimna. Podobnie jak większość ludzi,
postanowiłem wykorzystać tę wersję testową nowej pory roku aby
uzupełnić braki witaminy D oraz powdychać zapachy leśnej
zgnilizny. Udałem się więc na wycieczkę rowerową. Faktycznie –
wszyscy już tam byli, Oni też...
Pisałem wcześniej, że nie pałam
miłością do społeczeństwa. Moja mizantropia to jednak
amatorszczyzna w porównaniu z tym, co reprezentują Oni. Oni nie
tylko nienawidzą innych ludzi, ale również przyrodę i zwierzęta.
Nienawidzą krajobrazu, dokonań cywilizacji, siebie nawzajem a nawet
siebie samych. Co dzień i nieprzerwanie tę nienawiść aktywnie
manifestują – wpierw z wyboru, potem z pewnego przymusu czy wręcz
rutyny. Mam na myśli oczywiście właścicieli psów mieszkających
w miastach – ludzi, którzy dokonali wyboru aby pastwić się nad
zwierzęciem i aby za jego pomocą uprzykrzać życie innym.
Nazywając siebie „miłośnikami
zwierząt”, skazują swojego pupila na spędzenie większości jego
życia w czterech ścianach ciasnego M2 (jeśli czworonóg ma
szczęście to nawet M3), bez dostępu do toalety, za to z przymusem
„bycia grzecznym”. Podczas gdy jego właściciel/ka (nazwijmy
jego/ją/jego dla uproszczenia w skrócie Pan) zabawia się w pracy,
znudzony piesek spędza większość dnia samotnie, bez nawet
najprostszych rozrywek typu netflix czy jutub, poszczekując sobie z
nudów do towarzyszy niedoli oraz hołmofisów na mityngach. Rano
miał okazję chwilę się przewietrzyć, ale Pan się spieszył bo
ma dziś ważnego kola, więc nie było okazji rozprostować nóg. Ma
nadzieję że sytuacja poprawi się wieczorem. Czas odmierza
wypełniający się pęcherz...
Po powrocie z korpo, Pan zabiera
swojego pupila na wyczekiwany przez obydwu dłuższy spacer. Piesek
może w końcu pobiegać, obwąchać i obsikać okoliczne latarnie
oraz pomachać ogonem (lub poszczerzyć zęby) na mijanych
reprezentantów swoich ras. Pan natomiast może rozkoszować się
ulubioną czynnością właścicieli czworonogów, którą jest
wysranie się swoim psem w łatwym do wdepnięcia miejscu.
Oczywiście, gdyby miasto/gmina/państwo zapewniło jemu/jej/jemu
łatwy dostęp do dedykowanych woreczków oraz pojemników na odpady
to wtedy na pewno by po pupilu sprzątnął. Ale ponieważ nie
zapewniło to … cóż.
https://www.youtube.com/watch?v=rAtKr_nsZSs
„Cały mój świat zamknięty w
gdyby” rapował Łona. W tym wypadku jest to dobra wymówka do
usprawiedliwienia swojej niegrzecznej przyjemności. Podejrzewam że
obowiązuje jakaś ukryta punktacja, na przykład za wysranie się
psem na trawniku sąsiedniego bloku – 10 punktów. Postawienie na
chodniku miny, którą zaraz zakryje śnieg i odkryje całe ich pole
dopiero na wiosnę – 100 punktów. Jeżeli po roztopach chwycił
mróz i pole minowe jest dodatkowo oblodzone - 1000 punktów.
Wieczorem wystarczy tylko zapisać „Drogi pamiętniczku, dziś
udało mi się wysrać Azorem w kwiatkach sąsiadki z domu pod
piętnastką, tej której mąż jeździ Audi A6. To był udany dzień”
i udać się na zasłużony odpoczynek, śniąc o przyszłych kupach
swojego pupila.
Ale wracając do mojej wycieczki
rowerowej to, jak napisałem na wstępie, Oni już tam byli. Pieski
biegają sobie luzem i wcale się nie dziwię ich szczęściu. Po
sześciu miesiącach zimy w czterech ścianach, taka przestrzeń jest
świętem, niczym pół litra dla Pana Menela który na co dzień
pozwala sobie jedynie na małpkę. Biega sobie więc radosna psina, a
Pan wykrzykuje co chwila głośno jego imię, zapewne przypominając
że nie przyszli tu dla przyjemności. „The mission is clear, I'm
going over there, I'm going to do the mission”. W nawoływaniach
tych jest bowiem jeden przekaz – nie jesteśmy tu dla przyjemności,
przyszliśmy popsuć ten dzień innym, sraj! Biedna, rozdarta psina
szamocze się więc między sprzecznymi uczuciami – zew natury czy
posłuszeństwo, nie zauważając i nie wyczuwając przytępionymi
zmysłami nadjeżdżającego rowerzysty. Jedynie jego (czyli moje)
czujność i refleks, połączone ze współczuciem za pieskie życie,
ratuje go przed sprawdzeniem, czy zawieszenie w rowerze wybiera psy
(tak).
Na koniec więc apel do Panów. Wiadomo – prowadzenie psa w lesie na smyczy to obciach, tak samo jak posiadanie takiej, która będzie widoczna z więcej niż jednego metra. Proponuję więc zrzutę na klocki hamulcowe. Takie rzeczy tanie nie są! Z niezrozumiałych powodów para – na jedno koło, kosztuje tyle co zestaw do Octavii czy Golfa – na koła cztery. Także raz do roku poproszę na klocki – może być blikiem.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą